poniedziałek, 28 stycznia 2013

Tytułem usprawiedliwienia i trochę o letnim urlopie zimą

Przełom roku był dla wielu blogerów książkowych okazją do podsumowań. Ja takich podsumowań dotychczas nie robiłam, ale czytając wpisy u innych uświadomiłam sobie, jak bardzo zaniedbałam to miejsce w ostatnim półroczu. A właściwie to tak powoli, małymi kroczkami doszłam od kilku postów miesięcznie do dwóch w listopadzie, dwóch w grudniu i żadnego dotąd w tym miesiącu. I to wcale nie dlatego, że nie mam książek do opisania – wręcz przeciwnie, wiele ostatnio przeczytanych pozostało bez wzmianki, a niektóre z nich to bardzo wartościowe pozycje. Największe wyrzuty sumienia mam z powodu Opowiadań kołymskich Szałamowa, które skończyłam czytać już kilka miesięcy temu i dotąd nic o nich nie wspomniałam, a zasługują na solidną notatkę, jak mało która książka, bo to dla mnie po prostu arcydzieło, rzecz nie mająca sobie równych w literaturze łagrowej. No nic, postaram się jeszcze kiedyś to naprawić.

Najgorsze, że aby być uczciwą chociażby wobec samej siebie muszę przyznać, że w znacznej mierze opuściłam się ze zwyczajnego lenistwa. To, co kiedyś było samą przyjemnością, od trzech – czterech miesięcy jawi mi się jako obowiązek, przed którym migam się, jak mogę. Jakiś przesyt chyba, zmęczenie materiału, bo gdy tylko zaczynam pisać, mam wrażenie, że ciągle się powtarzam; te same zwroty, takie same sformułowania, żadnych świeżych spostrzeżeń i myśli co do przeczytanych książek. A przecież nie zasługują na takie powielanie utartych formułek, bo niemal każda z nich w mniejszym albo większym stopniu coś mi dała. Jednak żeby to opisać, trzeba trochę wysiłku umysłowego, a nie tylko machnięcia sztampowej notki. I tak, im wartościowsza wydaje mi się książka, tym trudniej przychodzi mi pisanie o niej.

Inna sprawa, że ostatnio przybyło mi stałych obowiązków, a to zbiegło się w dodatku z okresem świątecznych przygotowań, a później – z wyjazdem na urlop. Trochę się tym urlopem usprawiedliwiam i styczeń jestem w stanie sobie wybaczyć, bo – jak co roku zresztą – wyjechałam złapać trochę słońca. Teraz się pochwalę – byłam na Kubie. Pierwszy raz w tamtym kierunku, pierwszy raz na Karaibach i w ogóle na tamtej półkuli.

Oboje z mężem marzyliśmy o tej wycieczce od dawna, a ja planowałam, że tym razem przygotuję się teoretycznie, poczytam o historii, o przyrodzie, a przede wszystkim to, co napisali kubańscy autorzy. Zrobiłam sobie spis książek i jak zwykle skończyło się na dobrych chęciach. Decyzja o wyjeździe w styczniu zapadła bowiem dość nagle ze względu na bardzo korzystna cenę wycieczki. A że szef wspaniałomyślnie zgodził się dać nam taki nagły ponad dwutygodniowy urlop, to nieprzeczytane książki nie były już w stanie mnie powstrzymać. Zresztą nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz, gdy pojechałam do jakiegoś kraju zupełnie zielona. Miałam akurat rozgrzebaną książkę Yoani Sanchez, ale nie byłam pewna, czy zabieranie jej w razie ewentualnej kontroli na lotnisku nie przyniesie szkody autorce, więc Cuba libre została w domu, dokończyłam dopiero po powrocie. Następny wpis będzie właśnie o książce Yoani, bo uważam, że to ważna pozycja, doskonale uzupełniająca to, co turysta może sam na Kubie zobaczyć i czego może dowiedzieć się od przewodników. Choć muszę w tym miejscu wspomnieć, że trafiliśmy na rewelacyjną pilotkę, która nie dość, że miała wielką wiedzę, to jeszcze przekazywała ją tak fantastycznie i z taką pasją, że nie można było wyłączyć się nawet na chwilę i nie słuchać tego, co opowiada. Ona też polecała książkę Yoani, starannie unikając wymieniania jej nazwiska, podobnie jak i nazwisk innych polecanych przez nią, ale źle widzianych na Kubie pisarzy, m.in. Aliny Fernandez (Mój ojciec Fidel), Carlosa Eire (Czekając na śnieg w Hawanie), Pedro Juana Gutierreza (Brudna trylogia o Hawanie) czy Yossa (Siedem grzechów kubańskich). 
 
A przy okazji, gdy już piszę o zakazanych na Kubie pisarzach, to może ktoś z Was wie, gdzie można znaleźć elektroniczną wersję i po hiszpańsku książki Aliny Fernandez? Oryginalny tytuł to Alina. Memorias de la hija rebelde de Fidel Castro. Będę bardzo wdzięczna za sprawdzoną informację.

*


Co do wrażeń z Kuby, to dla mnie najbardziej uderzające były dwie rzeczy; przyroda i zaradność Kubańczyków. Tej pierwszej nawet nie próbuję opisywać, bo i tak nie zdołam oddać słowami jej urody. Wiem, bo sama na sobie przekonałam się, że co innego czytać książki i oglądać filmy o Karaibach, a co innego zobaczyć jej piękno na własne oczy. Powiem tylko, że palmy królewskie wprost mnie urzekły, są jak z obrazka, wysokie, strzeliste, z dumnymi, idealnie kształtnymi pióropuszami, widoki jak w raju po prostu. Z tym, że na Kubie przyrodę można docenić w pełni dopiero wówczas, gdy pojedzie się na wschód wyspy, do Santiago de Cuba, Baracoa, Guantanamo.
Co do tego, jak Kubańczycy radzą sobie z zaspokajaniem codziennych, podstawowych potrzeb bytowych, to ujmę to tak: weźcie trudności Polaków w latach osiemdziesiątych i pomnóżcie kilka, kilkanaście razy. Reglamentacja towarów, braki niemal wszystkiego, nędzne pensje. Ci, którzy tamtych czasów nie pamiętają, niech popytają rodziców. Ja pamiętam (choć wtedy jeszcze nie żyłam „na swój rachunek”) i mam wrażenie, że Kubańczycy mają jeszcze gorzej. Za peso kubańskie, w którym wypłacane są pensje i emerytury, dostępne są tylko podstawowe artykuły, jak owoce, warzywa, określona miesięcznie ilość mięsa, ryżu, alkoholu i najgorszego gatunku cygar (w kraju słynącym na cały świat z ich wyrobu!). 
Ceny na targu w peso kubańskich  (średnia dniówka to 20 pesos)
Większość niezbędnych do normalnego życia produktów trzeba kupować na peso wymienialne (coś jak nasze bony peweksowskie) i to w cenach, które nawet dla nas były wysokie, a co dopiero dla kogoś, kto oficjalnie zarabia średnio 13-15 euro miesięcznie. Jednak na ulicach tego nie widać, Kubańczycy są zadbani, bardzo schludni, ładnie ubrani. Czyli muszą dokonywać cudów. Tak, jak Polacy 30 lat temu, tylko na większą skalę. Jak to robią? Dowiedziałam się po części na tej wycieczce, a po części z książki Cuba libre. Część z nich wspomagana jest przez krewnych mieszkających zagranicą; więzi i zobowiązania rodzinne są na Kubie bardzo silne, wielopokoleniowe rodziny mieszkają razem, choć nie do końca z własnego wyboru, bardziej z powodu braku mieszkań. Szacuje się, że około 60 % Kubańczyków ma rodzinę poza krajem, a ta czuje się w obowiązku pomagać finansowo nawet dalszym krewnym. Zagraniczna pomoc rodzin jest drugim po turystyce źródłem dochodu tego kraju. Jednak i ci, którzy nie mogą liczyć na pomoc z zagranicy, muszą jakoś żyć. I żyją, czasem całkiem nieźle, jak na tamtejsze warunki, z łapówek, z wynoszenia z pracy, z „kombinowania”. Choć w ostatnich latach mogą też zarabiać jako prywatna inicjatywa, można się zarejestrować w jednym z ok. 150 prywatnych zawodów. Ciekawostka: wśród tych zawodów jest legalny zawód sprzedawcy nielegalnych płyt :)


Stare samochody to następne, co zwraca uwagę i urzeka zagranicznego turystę (bo Kubańczyków to raczej nie, oni z pewnością woleliby jeździć nowszymi modelami). Są takie z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, niektóre wypielęgnowane jak cacuszka. W miarę popularny jest polski maluch 126p, nazywany tam polaczkiem albo temperówką, widzieliśmy sporo takich na miejskich ulicach , taki polski akcent, jakiego poszukujemy często zagranicą :)


 *

No, ale dość już. Znów się rozpisałam, choć tyle razy sobie mówiłam, żeby pisać krócej, ale za to częściej. I właśnie w sprawie „częściej” zamierzam się poprawić, pisać na bieżąco o czytanych książkach i nadrobić zaległości. Może teraz, gdy wypoczęłam, pójdzie mi to sprawniej. Przynajmniej spróbuję.

5 komentarzy:

  1. Piękna wyprawa:) Zamieszczaj więcej zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram Nuttę, chcemy więcej zdjęć! To jedyny sposób, żebyśmy Ci wybaczyli długą nieobecność.

    Nasz maluszek temperówką? Dobre! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło mi, że chcecie oglądać te zdjęcia. Oczywiście dodam ich więcej, ale to trochę trwa, bo najpierw musiałam zdecydować się na jakieś, a teraz ciągną się bez końca. Mam nadzieję, że dzisiaj się załadują.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie się podoba rys społeczny w notce.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny wpis. W te wakacje miałem okazję wybrać się do Kuby. Wziąłem pożyczkę ze strony https://taktofinanse.pl/Internetowa-pozyczka-gotowkowa-juz-od-18-lat-Sprawdz-kalkulator-online i spędziłem najlepsze dwa tygodnie w życiu. Chyba jedyny kraj, w którym panuje tak charakterystyczny klimat jak tam

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...